Zgodnie z planem, z samego rana, jak tylko pierwsze promyki słoneczka próbowały przebić się przez gęstą mgłę, stawiłem się na nadbużańskich polodowcowych górkach piaskowych. Pierwsze kroki z ogromna nadzieją skierowałem na stanowisko borowika sosnowego. Jak znów ujrzałem pocięty korzeń wszystko mi opadło. Jednakże kilkanaście centymetrów obok wystawało coś z mchu i nie był to podgrzybek ;-). Kilka centymetrów dalej kolejne dwa sosnowe przytulasy:

A za nimi czwarte sosnowe cudo:

Tak właśnie dla tej chwili zdradziłem swoje czerwone. A później już tylko monotonia – podgrzybki.

Aczkolwiek podgrzybkową monotonię przerywały ciekawe podgrzybkowe mutanty:

Po drodze mijałem również całe stada sitarzy, sarniaków i wodnichy późnej, która jeszcze dziewicza w niewyobrażalnych ilościach, obrasta młodniki sosnowe.

Jednak podgrzybki cały czas grały pierwsze skrzypce. I od czasu do czasu zaskakiwały mnie wspaniałymi kompozycjami.
