A miało być tak pięknie, miałem przebierać w pięknych czeszkach, zachwycać się i robić sesje zdjęciowe… , a wyszło jak zawsze. Zbliżając się do miejscówki zauważyłem z daleka nienaturalnie uformowaną ściółkę tzn. wywróconą do góry nogami. Rozczarowanie, stan populacji 0 szt., zniknęła nawet ta jedna jedyna ślicznotka z piątku najprawdopodobniej w kłach dzikiej bestii. Szkoda bo taka młoda ale z drugiej strony paradoksalnie cieszę się, że jeszcze są dzikie bestie.
Wracając trafiłem na osłodę mrożone czarki austriackie, w tym te z dziwnym pomarańczowym pigmentem:
A pozachwycałem się słonecznym krajobrazem skutego lodem bobrowiska:
Szybki nieplanowany półgodzinny wypad do lasu, a tam zaczarowany świat czarek. Temperatura już czwarty dzień oscyluje na granicy + 10 stopni, co spowodowało, że czarki rosną już teoretycznie we wszystkich partiach liściastych. Znalazłem jakieś siedem nowych stanowisk, a wśród nich jedno magiczne, zaczarowane.
A mianowicie rodzinka kilkunastu sztuk a czarki austriackie tak jakby w 3 odsłonach, tak jakby 3 odrębne gatunki. A może jakieś endemiczne? 😉
Jedne klasyczne czerwone:
Drugie pomarańczowe (ala dzieżka):
A trzecie długonogie i na maxa zakręcone do środka:
Pomimo, że jak dla mnie czarki na wiosnę to chleb powszedni, ale to stanowisko mnie oczarowało. Grabina, kilka starych dębów, jakieś pojedyncze sosny a na ściółce prawdziwe czarkowe endemiczne perełki.
Po wczorajszych młodziutkich przypadkowych czarkach w lesie, dzisiaj postanowiłem odwiedzić flagowe czarkowisko i uszakowisko. Jest to niewielki lasek akacjowo-świerkowy z dużą ilością czarnego bzu, przy trasie a więc niestety również i śmietnisko 🙁 . Corocznie odwiedzałem go w marcu aby upajać się tysiącami czarek i setkami uszaków. Jednakże postanowiłem złamać regułę i zajrzeć już w lutym.
Tak więc dzisiaj trafiłem na wysyp uszaka bzowego i czarek. Co prawda uszaków nie setki a dziesiątki, czarek nie tysiące a setki, natomiast adrenalina ta sama co zawsze 😉
Plejada zimowych grzybów na jednym drzewie – takie atrakcje zafundował mi niż / Orkan Sabina. Właśnie tak, być może było to mało roztropne, jednakże postanowiłem zmierzyć się z Sabiną. Na początku wyprawy próbowała mnie wystraszyć na zmianą siekąc deszczem po twarzy lub też z przeraźliwym wyciem kołysząc drzewami. Ale jak zobaczyła, że nie robię nic złego, na przestrzeni 3 godzin diametralnie się zmieniła 😉 chwilami nawet pokazując słoneczko. I w takie właśnie zmienne warunki oddawałem się leśnej rozkoszy podziwiając zimowo-wiosenne grzybki.
Jako pierwsza w młodej brzezinie trafiła się niezawodna o tej porze roku żagiew zimowa:
Następnie na starej zbutwiałej karpie odnalazłem młode stanowiska grzybówki dzwoneczkowatej:
W starym akacjowym zagajniku (czyli moim czarkowym pewniaku) pojawiły się dwa nowe stanowiska młodziutkich czarek austriackich / szkarłatnych.
Cudowne zwłaszcza, że w moim ulubionym grzybowym kolorze.
Aż w końcu trafiłem nad bobrowe rozlewiska i bobrowe zręby. Na jednym z powalonych drzew natrafiłem na grzybowe eldorado. Na jednym drzewie znalazło sobie dogodne warunki do życia kilkanaście gatunków grzybów.
Oprócz wszędobylskiej rozszczepki pospolitej równie liczna była kisielnica kędzierzawa:
oraz galaretnica mięsista, której owocniki odnalazłem w każdym stadium wzrostu od dojrzałych po mikroskopijne maleństwa:
Znajdowała się tam również tajemnicza galaretka (opisywany uprzednio Pwdre ser) w towarzystwie błyskoporka:
Jednakże najwięcej frajdy sprawiła mi płomiennica zimowa, której młodziutkie mikroskopijne osobniki śmiało walczyły o swój kawałek drzewa:
Natomiast kilka kroków dalej za magicznym drzewem na pieńku odnalazłem dojrzałą już rodzinkę płomiennicy, która urodą śmiało konkurowała z uprzednimi maluszkami.
Oprócz zimowego królestwa grzybów Sabina pokazała mi jeszcze w namacalny sposób wojnę pór roku i zmienność natury. Otóż Sabina w ciągu kilku godzin zamieniła trzydniowe mrozy w ciepłą aczkolwiek wietrzną wiosnę.
Wojna Zimy
z Wiosną
Magiczne drzewo i boska płomiennica uwiecznione również na filmie:
Od kilku miesięcy zastanawiałem się co takiego niesamowitego wydarzy się w magiczną datę 02022020 inaczej 20200202 (swoisty dwucyfrowy palindrom daty). A że wypadło na niedzielę to tradycyjnie wybrałem się na leśną wędrówkę.
No i teraz już wiem. W magiczną datę w środku zimy zawitała wiosna. W magiczną datę w magicznym lesie znalazłem pierwszy raz magicznego kubka prążkowanego.
Ale zacznijmy od początku. Od pierwszych kroków towarzyszył mi taniec i niosący się echem pod niebiosa klangor żurawi, do którego w rytm tańczyły napotkane stada sarenek.
Roślinki zadziwione tymi zjawiskami nieśmiało wypuściły pączki a niektóre nawet rozwinęły listki.
Jako pierwsze grzybki trafiłem uszakowate. Co prawda już wcześniej znałem to stanowisko, ale od miesiąca z zasuszonymi maluchami nic się nie działo. Podsuszone dotychczas uszakowate w bardzo sprzyjających warunkach ruszyły do przodu, a kształtem coraz bardziej upodabniają się do swej nazwy 😉 . Te małe uszakowate wyrosły na dojrzałe Kisielnice trzoneczkowe.
Kolejnym znaleziskiem była młodziutka czarka szkarłatna lub austriacka (odwieczna zagadka).
I dotarliśmy do meritum. Oczom moim ukazał się magiczny pieniek. Na nim z jednej strony rosły sobie kisielnice kędzierzawe.
Z drugiej strony pieńka wyrastał skórnik szorstki.
A u podnóża pniaka dogodne warunki znalazł sobie kubek prążkowany:
Ponieważ było to moje pierwsze spotkanie z tym grzybkiem zachwytom nie było końca:
Jak już ochłonąłem i doszedłem do siebie zauważyłem, że metr obok rośnie kilkanaście żagwi zimowych:
Tak więc magiczny kubek prążkowany, na magicznym pieńku, w magicznym lutowo-wiosennym lesie, w magiczną datę 02022020.