Ostatni dzień maja, jak nie dziś to kiedy. Zwłaszcza, że w poprzednich sezonach kurki z reguły pokazywały się około 20 maja.
Pierwsze kroki w brzezinę już nie młodą ale jeszcze nie starą, taką jak w sam raz na pierwsze grzybki. Dokładnie w tym miejscu wyskakują corocznie młodziutkie kurki. Ale co to się dzieje, gdzie kurki?, kurek nie ma. Zdezorientowany biegam w koło i kątem oka dostrzegam coś pomarańczowego. Zatrzymuję się, kucam i z trudem nabieram powietrze w płuca. Tak to on. Inauguracja sezonu koźlarzem pomarańczowożółtym, pięknym wyrośniętym pomarańczowożółtym:
A na kurki też już przyszła pora, jednakże znalazłem je pół godziny później w grądzie grabowo-dębowym w rozmiarze mini:
Dużo radości przysporzyła mi również twardnica bulwiasta, na którą polowałem już od kwietnia:
Natomiast bardzo pospolity rulik nadrzewny w odpowiedniej kompozycji potrafi zaskoczyć, wygląda nieziemsko:
Równie pospolity o tej porze roku czernidłak błyszczący też potrafi przykuć uwagę:
Ale i tak pomimo grzybowej inauguracji sezonu konkurs piękności wygrał kosaciec żółty potocznie zwany irysem:
Dzisiaj weryfikacja trzeciej naparstniczkowej miejscówki i skucha, nic, zero, miejscówka już drugi rok nie owocuje. Tak więc szybko przeprawiłem się przez bobrowisko do drugiej miejscówki, gdzie zataczając kolejne kółka o coraz to większej średnicy znalazłem kilka nowych smardzówek:
Każda kolejna ładniejsza od poprzedniej, ta na przykład w kształcie różyczki:
Jednak najbardziej urzekła mnie ta nieszczęsna już połowicznie skonsumowana:
A na bobrowisku prawdziwy exodus młodych grabów, bobry pracują na pełnych obrotach na 3 zmiany 😉
A woda na bobrowisku pokryła się grubą warstwą żabiego kawioru 😉
Żeby nie globalna fatalna sytuacja ludzkości to można by było powiedzieć sielanka. Dla uwięzionych w miejskich murach przygotowałem tradycyjnie bonus, abyście również mogli poobcować z czeszkami:
Pomimo bardzo rozległej dobowej amplitudy temperatur przez ostatnich kilka dni (-10 noc +10 dzień) postanowiłem sprawdzić kolejną ze znanych mi naparstniczkowych miejscówek.
Po około 200 metrach od wejściach drogę przecięły mi 2 łosie z czego tylko 1 pozwolił mi się sfotografować i to też z tej mniej kulturalnej strony tzn. pokazał mi, że ma mnie gdzieś 😉
Po takim powitaniu wiedziałem, że będzie dobrze. Druga z moich miejscówek mnie nie zawiodła. Bez szczególnego wysiłku (z pozycji wyprostowanej) moje wyposzczone oczy wypatrzyły kilka fajnych czeszek.
Niektóre już obgryzione i wysuszone, niektóre smagnięte mrozem a niektóre młodziutkie, świeżutkie tak jakby przed chwilą wyskoczyły spod cieplutkiej ściółki:
Widoki i wrażenia nie do opisania, aczkolwiek las przez te wszystkie piękne obrazki głośno krzyczy WODY.
A miało być tak pięknie, miałem przebierać w pięknych czeszkach, zachwycać się i robić sesje zdjęciowe… , a wyszło jak zawsze. Zbliżając się do miejscówki zauważyłem z daleka nienaturalnie uformowaną ściółkę tzn. wywróconą do góry nogami. Rozczarowanie, stan populacji 0 szt., zniknęła nawet ta jedna jedyna ślicznotka z piątku najprawdopodobniej w kłach dzikiej bestii. Szkoda bo taka młoda ale z drugiej strony paradoksalnie cieszę się, że jeszcze są dzikie bestie.
Wracając trafiłem na osłodę mrożone czarki austriackie, w tym te z dziwnym pomarańczowym pigmentem:
A pozachwycałem się słonecznym krajobrazem skutego lodem bobrowiska: